
Jest w Polsce pewna instytucja, której zadaniem jest działać, ale najlepiej bez pieniędzy. Powinna modernizować, ale bez narzędzi. Ma być samodzielna, ale tak naprawdę podlega pod decyzje kogoś, kto na co dzień ma problem z odróżnieniem gminy od powiatu. Mowa o samorządach. Jeśli ktoś sądził, że decentralizacja w Polsce jest zdrowa, to powinien przyjrzeć się najnowszym ruchom władzy centralnej. Obcinanie wpływów z podatków, dokładanie nowych obowiązków bez finansowania, a do tego niekończąca się papierologia, której rozumienie wymaga doktoratu z urzędniczego bełkotu. I teraz wchodzi Związek Samorządów Polskich. Cały na biało? Raczej poobijany od lat walki, ale nadal gotowy do kolejnej rundy.
Gmina gminie nierówna
Wyobraźmy sobie dwie rzeczywistości. Pierwsza: duże miasto, rosnące dochody, inwestycje, mieszkańcy ściągają jak do nowego Lidla z promocją na elektronikę. Druga: mała gmina, gdzie największym wydarzeniem jest otwarcie nowej wiaty przystankowej, a budżet klei się bardziej z dotacji niż realnych wpływów.
Problem polega na tym, że w obu przypadkach obowiązki są te same. Szkoły muszą działać, drogi trzeba utrzymać, a mieszkańcy mają prawo do usług na przyzwoitym poziomie. Tyle że dla tych mniejszych samorządów utrzymanie inwestycyjnego tempa to jak maraton w klapkach – niby da się pobiec, ale raczej skończy się spektakularnym upadkiem.
Gdzie w tym wszystkim państwo?
Tu pojawia się pytanie, na które odpowiedź znamy wszyscy. Państwo lubi mówić o samorządności, kiedy trzeba ogłosić sukcesy. Ale kiedy przychodzi do podziału finansów, okazuje się, że lokalne władze są dobre głównie do przyjmowania kolejnych obowiązków.
Związek Samorządów Polskich, z Adamem Ciszkowskim – burmistrzem Halinowa – na czele, próbuje zmienić ten układ sił. To oni lobbują za tym, by do gmin i powiatów nie trafiały wyłącznie ochłapy. To oni zwracają uwagę, że rząd centralny od lat prowadzi politykę „zadania tak, pieniądze niekoniecznie”.
Wśród ich działań znajdziemy m.in.:
🔹 interwencje w sprawie finansowania oświaty – bo utrzymanie szkół nie powinno być finansową rosyjską ruletką,
🔹 walkę o realne zmiany w gospodarce odpadami – żeby mieszkańcy płacili za to, co rzeczywiście produkują, a nie za błędy systemowe,
🔹 ochronę budżetów samorządowych przed niekontrolowanymi decyzjami rządu – bo łatwo się rządzi z poziomu ministerialnego biurka, gorzej, kiedy trzeba zrealizować to w terenie.
I co dalej?
Nie oszukujmy się. Jeśli nic się nie zmieni, coraz więcej samorządów stanie przed dylematem: ciąć inwestycje czy podnosić opłaty? Bo na cudowny deszcz pieniędzy z budżetu państwa raczej liczyć nie można.
ZSP próbuje pokazać, że samorządy nie są jedynie petentem wobec władzy centralnej, ale pełnoprawnym partnerem. Tyle że partnerstwo zakłada wzajemność, a tej, póki co, brakuje.
Pytanie brzmi: czy samorządy pozwolą się sprowadzić do roli administratorów rzeczywistości, czy może powalczą o swoją pozycję? Bo jeśli nie, to za kilka lat mogą być już tylko cieniem tego, czym miały być – silnym fundamentem lokalnej demokracji.
Czas działać razem
Jeśli prowadzisz gminę, powiat czy miasto i liczysz, że rząd nagle przeleje ci środki na rozwój, to równie dobrze możesz zacząć czekać na śnieg w lipcu. Samorządy, które nie działają wspólnie, są jak pojedynczy zawodnicy w meczu przeciwko drużynie złożonej z ministerstw, resortów i instytucji centralnych. Nie masz szans. I właśnie dlatego Związek Samorządów Polskich to nie klub dyskusyjny dla lokalnych włodarzy, ale realne narzędzie nacisku na władzę centralną. Dołączając, dostajesz dostęp do wiedzy, wsparcia i ludzi, którzy wiedzą, jak walczyć o interesy gmin i powiatów. Bo jeśli my, samorządowcy, nie będziemy trzymać się razem, to za chwilę zostanie nam już tylko rola księgowych od niedoborów budżetowych.
-Redaktor Augustyna Szczepańczyk