Na pierwszy rzut oka wygląda jak każdy inny samolot. Smukły kadłub, wąskie skrzydła, kabina pilotów połyskująca w słońcu nad Szanghajem. Ale chiński COMAC C919 nie jest zwykłym samolotem. To polityczne oświadczenie zapisane w aluminium, szkło-poliwęglanach i krzemie. To manifest Pekinu: “Nie potrzebujemy was”.
W czasach, gdy konflikty nie toczą się już tylko w okopach, lecz w laboratoriach, halach montażowych i w przestrzeni powietrznej, C919 staje się pionkiem – a może już figurą – na geopolitycznej szachownicy. Chińczycy nie chcą już latać na skrzydłach Boeinga i Airbusa. Chcą własnych – niezależnych, certyfikowanych po swojemu, odpornych na sankcje i kaprysy zachodnich dostawców.
Ale póki co, za tymi dumnymi skrzydłami wciąż ciągnie się cień Zachodu. Serce samolotu – silniki LEAP-1C – to dzieło amerykańsko-francuskiej kooperacji. Awionika, hydraulika, systemy zarządzania lotem? Nadal w dużej mierze importowane. COMAC C919 to na razie hybryda – technologiczny Frankenstein, który ma w przyszłości przejść chińską metamorfozę. Inżynierowie z Szanghaju marzą o wersji w 100% lokalnej. Wersji, która przetrwa każdą sankcję.
A napięcie rośnie. Waszyngton patrzy na C919 nie jak na produkt cywilny, ale jak na kolejne ogniwo łańcucha, który ma związać USA w azjatyckiej rozgrywce o wpływy. Z jednej strony wojna na cła, z drugiej – ćwiczenia wojskowe wokół Tajwanu, coraz agresywniejsze loty chińskich myśliwców i… dyskretna, ale znacząca rozbudowa floty cywilnej. C919 jest tu jak koń trojański – może przewozić pasażerów, ale w geopolitycznym sensie transportuje coś znacznie większego: chińskie ambicje.
Czy C919 oderwie się od ziemi zachodniej dominacji i doleci do poziomu prawdziwej niezależności? A może na zawsze pozostanie symbolem aspiracji, które nigdy nie wzniosły się wystarczająco wysoko? Jedno jest pewne – to nie jest tylko samolot. To skrzydła nowej ery.
-Redakcja